We’ve updated our Terms of Use to reflect our new entity name and address. You can review the changes here.
We’ve updated our Terms of Use. You can review the changes here.

linia podmiejska EP

by fauxpas

supported by
/
  • Streaming + Download

    Includes unlimited streaming via the free Bandcamp app, plus high-quality download in MP3, FLAC and more.

      10 PLN  or more

     

1.
Dostałem manto za banknot Więc płacę kartą w mieście Słuchamy radia los santos I jemy parówy w cieście U babci robię długi I nagrywam bassline'y Z paczki wyjmuję szlugi Zamiast ściągać paczki sampli Rzucam wersy Że we łbie się nie mieści idziemy Na dancing grafik jest napięty Jak skarpety w romby Za małe o rozmiar Leniwe flow jak rejjie snow mam Bo weszła już bomba Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Żeby spocząć na laurach Muszę wstać z materaca Zjaranie bata oznacza Że dobry humor mi wraca Gotuję rosół na kaca na kostce Nie zgadza mi się kasa Więc nie mam na rosołową porcję Muszę lecieć moim ludziom mówię Nara bo stata nie zda się sama Wpadam po batona bo spada mi cukier Jak tak dalej pójdzie moja Twarz spotka się z brukiem Wpadam po browara w kato O dwudziestej drugiej I zdążyłem jakimś cudem Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Jak ciśnie mnie krawat to zakładam bluze Jak nie gra gitara to nie martwię się bluesem Nie ma opcji żeby nie było Emocji walę sobie tu na zmianę Łyka wódy łyka costy dziś Wieczorem znowu pewnie Zjaram grama zjemy pizze I do rana skończę mixtape Albo zjem bigosu z gara I się poopierdalam Żeby zachować balans Siema nara pozdrawiam Dookoła mnie ciągle lecą bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle spadają bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby Dookoła mnie ciągle lecą bomby Ja mam wyjebane noszę se skarpety w romby
2.
No trudno taki nasz kalejdoskop Pole widzenia wypełnione szarą nudną kostką Na mur beton masz mur beton Stare szare koszulki w paskach połamane Szlufki zimne piwko ciepłe lufki z czym? Nie pamiętam chodzimy w dziwne miejsca A rekurencja zwiększa dawki syfu rok do roku Patrzą z boku w dziwny sposób kiedy Wybywamy z bloku otwierają japę Ale nie damy im dojść do głosu Wszystko zakłócimy basem Ośka w pełnej krasie każdy tutaj jest jak zidane Łysy w adidasie i bardzo chce cię okiwać Więc refleks ci się przyda chyba Mamy kiełbie we łbie trzeba mocniejszym Być w barach niż ten drugi w gębie o to kaman Koniec końcem „oddaj mocniej” nadal Oznacza „dorośnij” po prostu i wiem Prawidłową formą jest „koniec końców” Zgaś tego blanta woop woop psy jadą Podeszwy zdarte o bruk uciekam idzie tornado Spłukani jak brud chodnika kwit w mig znika Nie musisz tego chwytać tak jak ja Zgaś tego blanta woop woop psy jadą Podeszwy zdarte o bruk uciekam idzie tornado Spłukani jak brud chodnika kwit w mig znika Nie musisz tego chwytać tak jak ja Brudne skrecze nie ma czasu bo wszystko się wlecze Na sianie byśmy spali gdyby było średniowiecze Stylistyka groteskowa no bo ma być przesadna Przecież to środowisko samo w sobie to abstrakt To nie prime time to miejsce jest tak bardzo grime type Tu głośne kurwa nam wybija każdy takt tak To ja chcę zaszyć się w mojej eremie jak coś Mogę polecieć na rmf fmie Treściwy styl wyluzowani jak january Kiedy rozpyla opary czegokolwiek co se pali Nic sobie nie robię ze związanych rąk bo Nie schylam się wiążę sznurówki swoim flow yo Koloruję skrawek świata pokryty brudem i rdzą Listy już nie przychodzą a zaglądam wciąż do skrzynki Bardziej socreal niż vintage i wiesz co Mój blok jest zajebisty Zgaś tego blanta woop woop psy jadą Podeszwy zdarte o bruk uciekam idzie tornado Spłukani jak brud chodnika kwit w mig znika Nie musisz tego chwytać tak jak ja Zgaś tego blanta woop woop psy jadą Podeszwy zdarte o bruk uciekam idzie tornado Spłukani jak brud chodnika kwit w mig znika Nie musisz tego chwytać tak jak ja Osiedlowe anegdotki zamiast dojrzałych historii Bo przez cały luzik bluzik zrobiliśmy się bezwolni Słyszę "zapomnij zostaw" a bardzo chciałbym Zostać przy dwóch pierwszych zwrotkach I refrenie zanim zgubię ich znaczenie Przecież nasz świat ma braki chcę Kłaść to na tracki jak nas albo rakim ale Nie potrafię podeszwy i kolana zdarte Nogi grzęzną w błocie głos w gardle Lewa ręka czeka aż prawa opadnie Niby nic jak dawniej a wciąż od rana Na skrzyżowaniach takich samych Ulic mijam takich samych ludzi takich Samych żuli którym w niskich Nominałach znów dokładam się do chlania Widzę neony migają na twarzach ziomów Wychowanych bez rodziców choć Rodzice ciągle byli w domu Nie mów nikomu o łzach w oczach Chodź i sam popatrz Ja już nie zwracam uwagi na to Że chłopcy też płaczą
3.
skurcz 03:05
Odbicie w pleksiglasie pokazuje tyle ile chcę A nie tyle ile wiem Życie poniewczasie uświadamia jedną rzecz A jaką to chyba wiesz Że nic już nie gra poobijałem kości i ponaciągałem ścięgna Stoję po szyję w wodzie bez sensu się kręcę jak listy W butelce i nie chcę stać wiecznie w kolejce Po coś co nie nadejdzie czekam na nic i zdycham Jak stary pies w radysach To nie dreszcze to jeszcze ten śmiech który tłumię Na chodnikach tłumy nic mnie zbliży jestem sennym Paraliżem moich sennych paraliży Drzwi niedomknięte klamki tkwią w ostrych kątach Dni nie są piękne męczę się i się błąkam Plamki przed oczami chcę czas zabić Nic już nie zobaczę bo utleniły Się klisze a ja zewsząd słyszę Weźże przestań cierpienie uszlachetnia To nieprawda cierpienie kurwa upadla to Jest tartar jak to tantal ciągle sięgam po jabłka Liczę klatki których nikt nie posprzątał Plamki przed oczami chcę czas zabić więc się Błąkam w czterech kątach nie domykam drzwi I tak nikt tu nie zagląda Złamane pióra i papier krople puszczają parapet Nie mam nic w planie Rozlany atrament największy mankament to ja Drzwi niedomknięte klamki tkwią w ostrych kątach Dni nie są piękne męczę się i się błąkam Plamki przed oczami chcę czas zabić Niby jestem wśród swoich a gdy widzę gesty Słyszę słowa czuję się jakby mnie ktoś pomalował W pstrych kolorach na strych w zeszytach wyniosę Te teksty kiedyś je poczytam teraz każdy jest zbyt lekki Zbyt ciężki zbyteczny nie do mojej teczki racja mamo Muszę iść się przewietrzyć Muszę iść się przewietrzyć
4.
no i co? 04:05
- Wcześniak! Wcześniak! - No co? - Znowu leziesz tą ulicą? No i co? może zobaczę rzeczy które mnie zachwycą? Taki żart akurat to nie przygodowa powieść B-B o tej porze To nie Bielsko - Biała B-B to broń boże temu miastu nic już nie pomoże Chcemy nawijać jak Rakim nikt z nas nie potrafi Pewnie zgrabniej bym powiedział jak se idę ulicami Przeciwko nam kto nie z nami dobiega mnie gadka z ławki Na której zasiada rada złożona z ojca i matki Temat mają niełatwy bo tak przygrzewa im w gary Że mimo chłodu spod czapek tryskają obłoki pary Mimochodem przechodząc tak słucham tej ich narady Że słowa padają wieszcze potwierdzę wam bez przesady Jest jeszcze dzieciak w CHWDP ubrany Głośnikiem w eter nadaje że należy je*ać pały Kłopoty chce sprawiać duże choć sam na razie jest mały Odwrócił moją uwagę nie słuchałem jego starych No i nie wiem o czym w końcu rozmawiali Wiem że słowa wielkie wieszcze fakt dużo był Tego ale chyba nie mówili tam niczego konkretnego No raczej nie Nic się nie zmieniło ciągle żyjemy chwilą Czasem jest niemiło ale my żyjemy chwilą Żeby gonić bilon ludzie wszystkiego się chwycą A na każdą tragedię przypadają dwa „no i co?” Nic się nie zmieniło ciągle żyjemy chwilą Czasem jest niemiło ale my żyjemy chwilą Żeby gonić bilon ludzie wszystkiego się chwycą A na każdą tragedię przypadają dwa „no i co?” A to peszek zza rogu wyszedł rzezimieszek w za szerokim dresie I się mnie pyta z czego się tak cieszę W którego boga wierzę i w które wybrzeże Mówi żebym nic nie kręcił bo się na to nie nabierze Wiem że codziennie czyta Herberta i Mrożka Robi z siebie groźną postać bo łatwiej niż się wydostać Jest po prostu się wpasować a propos dopasowania Wrzucam mu taką uwagę Te twoje dresy stary wyglądają na za małe Retorycznie zaniemógł ale po chwili mnie pyta Czy serio szukam problemu i tłumaczy Katastrofa apostrofy twej polega na tym Że bardzo bezczelnie ziom przeszedłeś ze mną na ty Ale stawiam że na pewno nie należysz do kumatych Więc zmykaj nim zmienię zdanie i połamię ci gnaty Na raz dwa biorę nogi za pas Póki kredyt zaufania jest i cierpliwości zapas Za pasami bar z tapas z niego bije żarcia zapach Myślę sobie wstąpię bo zgłodniałem przez ten stres Ale z szyldu chwalą się Że dają piwko zimne jak serce mojej… Ech. Ku*wa. Nic się nie zmieniło ciągle żyjemy chwilą Czasem jest niemiło ale my żyjemy chwilą Żeby gonić bilon ludzie wszystkiego się chwycą A na każdą tragedię przypadają dwa „no i co?” Nic się nie zmieniło ciągle żyjemy chwilą Czasem jest niemiło ale my żyjemy chwilą Żeby gonić bilon ludzie wszystkiego się chwycą A na każdą tragedię przypadają dwa „no i co?” Właściciel szczerzy kły amstaf merda tak dla równowagi Właściwie skąd baty Amsterdam czy może prosto z Pragi? Typ drapie się po bani i mi rzuca nie no byku My wspieramy tutaj tylko lokalnych rolników Patrzcie patriota he he he he Może od niego dowiem się co jest pięć a co nie? Nie podejmę tematu bo czasu na to nie mam Znaczy podejmę temat wiecie sami o co biega Za nic po mieście nie biegam a on ma bardzo podobnie Trzy zero dostaje w łapę a ja pakę chowam w spodnie I robi mi się pogodnie chociaż klimat wciąż ponury To teraz zmierzam na melanż zrobić sobie w mózgu dziury Nie ma tu perspektyw i nadal gadamy brednie Nic nie dzieje się tu nagle wszystko jest przewidywalne Widzę świat w krzywym zwierciadle żeby głos nie stanął w gardle Nic nie dzieje się tu nagle wszystko jest przewidywalne Widzę świat w krzywym zwierciadle żeby głos nie stanął w gardle Już chciałem kończyć jednak coś nagle się stało Ktoś wpadł na mnie z rozpędu nie przewrócił mnie o mało Zadyszany diler bez psa za to z orłem na piersi Rzuca mi piątkę mówiąc byczku zapomniałeś reszty
5.
Nie zdążyłem na autobus zrobiło się ciemno już Czekam na kolejny i się zbliża jakiś łobuz Chyba chwilę na mnie dybał pod latarnią Która nic nie oświetlała Pokazuje na nią brodą mówi znowu dali ciała Przeprasza, że przestraszył pyta czy może się dosiąść Mówię spoko ma koszulkę za szeroką Powłóczy smutno nogą brud na butach razi w oko Z twarzy jest podobny do nikogo I mówi sorry, że z mojej strony ostatnio cisza radiowa Nawet nie powiem co i jak no bo chyba gadać szkoda Ja na to no nawijaj trywializm to nie przeszkoda mordo I tak cie nie znam po mnie to spływa jak woda Szybko uprzedza zanim padną pierwsze słowa Że zbieżność osób i zdarzeń jest zupełnie przypadkowa I zaczyna po głębokim wdechu Tak szybko ta sobota czuję letarg poniedziałku Zabawny ze mnie bankrut bo ostatnia flota Poszła na brelok z kubota i mandat za piwko pite w parku Wracam właśnie z melanżu atmosfera raczej kiepska Skondensowana konsternacja ludzie których nie znam Emka jak zwykle nie weszła i zabrakło mi powietrza Czyli bez zmian turbulencje jak zawsze Jeszcze włączyłem alarm jak paliłem tam na klatce W ogóle wiesz walczę o satysfakcję a zadania takie mam Że włosy z głowy będę rwał albo że chwilę zasnę Już nie mówię nic ojcu ani matce za to sąsiadowi napisałem wulgaryzm Na masce flamastrem poznałem tydzień temu taką jedną laskę I na tydzień zakochałem się na zawsze Zapomniałem o okładce czytanej ostatnio książki Pisali w niej coś chyba na temat złotej gorączki Żyję w trybie baczność spocznij życie uciera mi nosa Dobra mordo przerwa na papierosa Latarnie wciąż nie świecą i nie widać elektryka Tak chyba musi być że cały czas coś nie styka Latarnie wciąż nie świecą i nie widać elektryka Tak chyba musi być że cały czas coś nie styka Dobra skończył wyrzuca niedopałek przeszkadza ci Chaos w opowieści? jeśli nie no to jedziemy dalej Pamiętasz jak mama z tatą zwracali uwagę na to Że nie wyszło z tą czy tamtą choć post factum Zawsze była tylko koleżanką Jak już się dowiedzieli to i tak ciebie niewartą Romantyzm nikomu nie przypada do gustu Teraz każdy chce mieć w łóżku dupy z reklam kinder bueno Powyrywać z kolegą pokazać że daje radę nie być ckliwym Za dekadę będzie żył z mamusią z reklamy activii I mnie nie dziwi już ten pęd chociaż chciałbym Przyhamować a najchętniej wrzucić wsteczny To całkiem niedorzeczne i to chyba już ironia Widziałem maszynistę, który kładł się na torach Pożył zgodnie z rozkładem i przyszła na niego pora Leżał patrząc na zegarek po czym wstał i odszedł w szale Pociąg miał być o szesnastej a nie przyjechał wcale Latarnie wciąż nie świecą i nie widać elektryka Tak chyba musi być że cały czas coś nie styka Latarnie wciąż nie świecą i nie widać elektryka Tak chyba musi być że cały czas coś nie styka Dyssens ze środowiskiem kiedy zachowuję ciszę Gdy nie piszę to chcę mieć polisę na każdy polisem Roztrzęsiona szczęka i pękam jak wstęga na otwarcie Z życiem wchodzę w zwarcie A od starych wsparcie mam jak w Sparcie Uparcie chcę odzyskać tarcie Ale popadam w stagnację coraz głębiej Osiadam na mieliźnie kiedy poszukuję głębi Coś na usta się ciśnie ale po co ryja strzępić? Dobra na mnie czas bo widzę twój autobus Za tydzień widzimy się znowu Ej stary serio wyglądam jak łobuz? Serio wyglądam jak łobuz? Przecieram okulary kto o czym mówił komu? Ja po perypetiach busem a on per pedes do domu Chcę go gonić ale za tydzień widzimy się znowu Poza tym już podjeżdża mój autobus Wyjmuję piątkę co dostałem od dilera Żeby za bilet zapłacić a z siedzenia ktoś się zbiera Strzela mi szybko w zęby pieniądz łapie jeszcze w locie Po czym sam leci znika pod osłoną nocy Przy pomocy tych latarni zaniedbanych nieco Na które sam sobie się żaliłem że nie świecą Dostałem łomot za monetę pierwszy pewnie nie ostatni W naszej emzecie przecież nie można używać karty Latarnie wciąż nie świecą dzwonię do elektryka Tak wcale być nie musi że cały czas coś nie styka Latarnie wciąż nie świecą dzwonię do elektryka Tak wcale być nie musi że cały czas coś nie styka

about

Jedne z pierwszych napisanych w życiu tekstów i pierwsze nagrane w życiu utwory składają się na epkę "linia podmiejska". Tytuł w hołdzie wszystkim przegubowym Ikarusom, którymi dojeżdżałem do gimnazjum i liceum, ale też w hołdzie jeżdżeniu w kółko, nieplanowanym przystankom, zepsutym silnikom, kontrolerom jeżdżącym incognito, ocieraniu się o ludzi i miejsca, odjazdom przed czasem i spóźnieniom. W hołdzie temu, że dopóki nie musisz dojechać gdzieś podmiejską, to nie wiesz o jej istnieniu. To wszystko pewnie jakaś metafora, ale jak zacznę tłumaczyć, to zepsuję Ci zabawę. Ulgowych nie sprzedajemy!

credits

released June 10, 2021

teksty: fauxpas
rap: fauxpas
produkcja: Raphael August, Twins prod., Homage, Jesus M Perez Gomez
realizacja nagrań: 315 studio
mix/master: Kamil Pałubniak 315 studio

license

all rights reserved

tags

about

fauxpas Warsaw, Poland

W lutym 2020, zamiast uczyć się do egzaminów, napisałem pierwszy tekst. Za mikrofonem stanąłem rok później. Od tego czasu łączę muzyczne plany i marzenia ze studiami i pracą za minimalną krajową. Najwięcej słów poświęcam osiedlowym retrospekcjom, własnym emocjom i doświadczeniom życia na linii średnie miasto - duże miasto. ... more

contact / help

Contact fauxpas

Streaming and
Download help

Report this album or account

If you like fauxpas, you may also like: